Ostatni z rodu (Dominika Patrycja Wilk, Malawa, Polska)

Od dawien dawna, wiedziony jakąś niezrozumiałą potrzebą, naród nasz nawiedza stare mogiły. Szczególnie tych ludzi, którzy za życia promieniowali talentem czy zasługą. Wiele takich wybitnych umysłów odszukać można na Cmentarzu Na Rossie. To tu, z pięknych, rozległych pagórków bije tajemna siła, jednym przynosząc powodzenie, innym nieszczęście.

Na tym najstarszym cmentarzu wileńskim znajdują się nagrobki wszelakie. Są wśród nich takie, które zapierają dech w piersiach, zastanawiają, pobudzają wyobraźnię, a nawet obdarzają dziwną mocą. Jak kamienne drzewo Jana Kazimierza Wilczyńskiego, wyrosłe naprzeciwko głównej bramy.

Odwiedzający tę nekropolię po raz pierwszy przystają zdziwieni pod tym widokiem, patrzą na ucięte konary i pytają o powód takiego upamiętnienia. Przyczyna jest prosta, gdyż ród Kazimierza wygasł właśnie na nim i jego rodzina nie mogła się rozrosnąć. Zwyczaj był bowiem taki, że ostatniemu z rodu stawiano nagrobek w kształcie drzewa. A według legendy ożenku nie zaznali ci, których zgubiła upiorna zjawa pod postacią kobiety.

Ten przypadek podobno przydarzył się Wilczyńskiemu. Wysławił się on jako wydawca „Albumów Wileńskich”. Ukończył medycynę i zaznajomił się ze sztukami pięknymi, ale okazał się biegły również w innych sprawach. Pewnego dnia powziął zamiar, że zachowa pamiątki krajowe i zawrze je w dokładnym rysunku, aby – o czym pisał w liście do Kraszewskiego – zostawić ślad, którego nie zostawili ich ojcowie. Dni swego życia poświęcał więc na rozwijanie kosztownej pasji. Pragnął przy tym, by jego potomkowie kontynuowali jego dzieło, ale w tej materii nie przypisało mu szczęście.

W tamtym czasie podczas jednego pogrzebu zapoznał młodą, bogatą niewiastę, która upodobała sobie jego urodę i usposobienie. I była nawet chętna wspomóc jego wydawnicze przedsięwzięcie. Wilczyński jednak odrzucił kobietę, której melancholijny charakter go przerażał. Ta wkrótce zmarła, czego powodem miały być męczące ją dolegliwości, wynikłe z nieopisanej tęsknoty.

Na łożu śmierci biedaczka zdążyła jeszcze rzucić przekleństwo:

– Nigdy nie zaznasz miłości i nie przedłużysz swego rodu. Jeśli jednak założysz rodzinę, urodzą ci się diabelskie dzieci, a ty sam doznasz ogromnych cierpień i prędko wyzioniesz ducha.

Z początku wydawca nie przejął się złą wróżbą, gdyż obrał sobie inne cele do realizacji. Późniejsze przeciwności losu i sytuacja w kraju załamały go. A kobiety rzeczywiście przestały być mu przychylne i to ze wzajemnością. Udał się więc na mogiłę zmarłej, by wyprosić przebaczenie, ale ujrzał ducha o nieznajomej twarzy. Dopadło go wówczas szaleństwo.

Obawiając się kolejnych niepowodzeń, usunął się w cień. Ostatnie lata swego życia spędził zatem w odosobnieniu. Przeżył jednak blisko osiemdziesiąt lat.

Jeszcze przed swym końcem, którego zbliżanie się czuł, skreślił na piśmie to, co zapowiedziała mu straszliwa znajoma.

„Odchodzę, samotny, niechaj więc drzewo posadzą na mej mogile, twarde jak me serce, gołe, jako i ja bez potomnych. Krzyż zaś górujący nade mną niechaj ochroni innych przed podobnym losem, a mnie przed wieczną tułaczką”.

I tak jak pragnął, stało się według jego woli.

Od tego czasu mężczyźni z rozwagą nawiązują znajomości i ważą na swe słowa i czyny. Niejeden, trwożąc się na myśl o podobnym przekleństwie, zawarł małżeństwo z wybranką, która nie była mu miła, aby jego ród nie wyginął. Wieść niesie też, że niektóre niewiasty i niektórzy młodzieńcy nawiedzają grób tego nieszczęśnika i proszą go o wstawiennictwo w swych romantycznych sprawach. Ale nocą strach tam przyjść, bo podobno niedoszła pani Wilczyńska, w białej, pośmiertnej szacie jak do ślubu, kluczy między nagrobkami, szukając kolejnego kochanka. A kto podda się jej czarowi, nie pozostawi po sobie spadkobierców.

 

(Głosowanie uczestników konkursu do 10 lipca, godz. 23:59 czasu litewskiego)