Legenda o kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa (Nina Foltynowicz, Cieszyn, Polska)

Dawno temu, a może wcale nie tak dawno, bo w zależności, kiedy się o tym słyszy - w Wilnie, na cmentarzu na Rossie, spotkało się najpierw dwóch pochowanych. Mówi się, że sam Anioł Śmierci widział ich jako pierwszy.

Pierwszy pochowany pochodził z Warszawy. Jego duszę przywieziono wraz z pomnikiem zaimportowanym z zakładów kamieniarskich działających przy Powązkach. Nocą wyszedł na przechadzkę po cmentarnym wzgórzu i z kulturą przypisaną do miejsca, w jakim się znalazł, stąpał delikatnie między nagrobkami. Jednak stało się tak, że mimo chęci nader serdecznych, obudził jednego z miejscowych. Ten wstał, otrzepał się i rzekł:

- Czyja to obecność sen mój zakłóca? - Pan nie stąd, jak dobrze widzę.

- Zaiste, moja dusza jest pierwszy raz w Wilnie, ale uszy, kiedy jeszcze je miałem, słuchały o tych ziemiach niejednokrotnie. - odpowiedział. - Z Warszawy przyjechałem. Z Powązek dokładniej. - dodał prędko przyjezdny.

Nim świt ich zastał, zdążyli opowiedzieć swoje historie, pomijając jedynie nieistotne detale. Im dłużej rozmawiali, tym większe rosło w nich przekonanie, że nie spotkali się przypadkiem. Kiedy ziemia zatoczyła niepełny obrót wokół własnej osi, zapadł zmrok, a oni znów siedzieli na pagórku i rozmawiali, ekscytując się tym co najmniej tak, jakby dawno tego nie robili.

- Wie Pan, przyszła mi do głowy pewna myśl. - zaczął miejscowy. Pochowano tu nas znamienitego polskiego architekta i rzeźbiarza Antoniego Wiwulskiego. - kontynuował. - Widział Pan Trzy Krzyże? O tam, nad Łysą. - machnął ręką przed siebie i mówił dalej, nie czekając na odpowiedź. - To jego robota. Tak samo, jak i Pomnik Grunwaldzki u Was.

Przyjezdny skinął lekko głową, by dać do zrozumienia, że widział i wie.

- Rzecz w tym, że przez jego dobre serce, a może właśnie dzięki niemu, w trakcie I wojny światowej, oddał swój płaszcz wyziębionemu chłopcu i sam zmarł na zapalenie płuc, nie kończąc swojego ostatniego projektu - kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. - powiedział przyglądając się bacznie przyjezdnej duszy. - Co Pan na to, żebyśmy mu w tym pomogli?

Tej nocy klamka zapadła. Oto dwie dusze, jedna z Rossy, druga z Powązek, miały odbudować zapomnianą świątynię.

Odtąd spotykali się regularnie i omawiali dalsze plany działania. W międzyczasie z polskich zakładów kamieniarskich wyjeżdżały kolejne pomniki, a wraz z nimi następne dusze. Każda z nich budziła jednego mieszkańca wileńskiej nekropolii.

W ciągu pięciu lat, łącznie ośmiu pochowanych cyklicznie umawiało się pod nagrobkiem Antoniego Wiwulskiego na konspiracyjne spotkania. Wreszcie, po wielu kłótniach, ciężkich porankach i sytuacjach graniczących z ujawnieniem się śmiertelnikom, w 1920 roku wznowiono prace budowlane nad kościołem. Jeśli możemy sobie wyobrazić ile dumy i poczucia spełnionego obowiązku może w sobie pomieścić jedna dusza, to trzeba będzie pomnożyć to przez osiem, aby zrozumieć wymiar szczęścia, jaki wtedy panował na Rossie.

Przez 19 lat doglądali budowy każdego dnia. Niejednokrotnie przenosili cegły, mieszali zaprawę i odkładali narzędzia na miejsca. Oczywiście tak, aby nie rzucać się w oczy. Jednak tuż przed ukończeniem budowy, przyszła kolejna wojna i prace zostały wstrzymane. Co gorsza, kościół został uszkodzony. Choć w późniejszych latach przez jakiś czas był otwarty, to skończył zburzony, a na jego fundamentach wzniesiono Pałac Kultury Budowlanych.

Mija czas, wileński cmentarz na wzgórzu Rossy zieleni się każdej wiosny i złotnieje każdej jesieni, a oni wciąż się spotykają, nie dając za wygraną. Obmyślając pod osłoną nocy, jak spełnić marzenie słynnego polskiego architekta i oddać Wilnianom ich świątynię.

 

(Głosowanie uczestników konkursu do 7 lipca, godz. 23:59 czasu litewskiego)