Ona i On (Nikodem Szala-Jagiełło, Baranów Sandomierski, Polska)
Ludzie mówią, że ponoć nocami na wileńskiej Rossie można spotkać przechadzającą się parę: morową dziewicę jakby u Mickiewicza i strojnego w kontusz sarmacki szlachcica, a przechadzki te poprzedzane są lamentami i serenadami długimi. Sam w to niedowierzałem, dopókim na własne oczy tego nie zobaczył, przeto wiernie, aby wszechrzecz prawdziwie ukazać, całość wam relacjonuje, z urywków tego, co udało mi się zobaczyć i zasłyszeć. Nie wierzyłem w te podania dawno już wśród ludu opowiadane, bo mi to nie pasowało do tego cmentarza. O cóżbyś tam robił, zacny potomku Palemona? Z kim byś się błąkał? Z jakąś prostą dziewką? Dwie różne mogiły. Jedna – z pozoru prosta, jednak widać, że starodawna i zadbana, obok kamiennego nagrobka tradycyjny, już lekko nadgniły drewniany krzyż rzeźbiony, obok pełno zniczy. Drugi – nędzny, zarastający trawą i mchem, jakby wydarty z ludzkiej pamięci, pomnik już dawno przewrócony – karocze ruina. A jednak w nocy, przy pełni księżyca, wśród smętnych dźwięków serenad, wychodzą stamtąd dwie zmizerniałe dusze i błąkają się po tym cmentarzu. Kim byli? Co zrobili? Posłuchajcie mej legendy, o Litwini, bo opowiem wam o dziejach tych dwojga. On – młody panek, Kazimierz Szwentoróg Pac, z bocznej odnogi tego rodu, przeto majątek miał ani nie największy, ani nie najmniejszy. Od dziecka pilnie kształcony, na Uniwersytecie Wileńskim, na doktora obojga praw. Mądry, zdolny, acz ekscentryk, bo z ludem lubił się bratać. Ona – pomnik obalony, nikt na tym łez padole jej imienia nie zna. Piękna panna, za którą oglądało się pół Wilna, ale bez posagu. Buntowniczka. Z rodziny słabo sytuowanej, lecz schludnie ubrana była zawsze, a i zawsze upiększała się wyplatając najpiękniejsze i pełne kolorowych kwiatów wianki, lecz jako Litwinka i mieszczanka, zrażała do siebie towarzystwo. Żeby dorobić, dostarczała swoje wyroby na Uniwersytet. Razem jednym się spotkali, kiedy on szedł na wykłady. Ona, w prostym stroju, ze spracowanymi rękoma, on w bogatym, ze zdobnym atłasowym żupanem. Jednak ona, ze swoimi blond włosami i wspaniałym wiankiem z krwawnika przyćmiewała go urodą, a swą doniosłością przypominała Mildę. Od razu się w sobie zakochali. Co tydzień, wymykali się z domu i spotykali nad cichym nurtem Wilenki w ustroniu, wspólnie leżąc, rozmyślając o przyszłości i patrząc w gwiazdy. On zapewniał, że gotów jest zrzec się dla niej swojego imienia i tytułu, ona, że widzi świat bez chłopów i panów, że będą razem żyć szczęśliwie etc. Aż nadszedł pamiętny rok 1708, pełen przedziwnych i zatrważających dla miasta wypadków. Dżuma w mieście. Bramy zamknięte. Okna zabite dechami. Panowie siedzą we wspaniałych pałacach pisząc swoje Dekamerony, biedota zdycha. Nie widzieli się kilka miesięcy. Stęsknieni. Spragnieni. On. Pchany żądzą spotkania wybrał się do miasta. Mimo plotek i kategorycznych zakazów. Wjechał do miasta pod stogiem siana, oczywiście wszystko za obfitą łapówką. Dostał się do jej domu. Ona. Leży. W domu. Na ulicach pustki, cisza, czasem leży ludzkie ciało. Ciało czerwone, zgrzane, lecz kibić dalej smukła. Jeszcze go rozpoznaje, mówi, żeby uciekał (słabym, łamiącym się głosem), on ją obejmuje, przynosi wody, daje ulgę w ostatnich chwilach, czule całuje w usta. Zmarła dzień później. Chciała, by jej ciało spalono dawnym zwyczajem w dolinie Szwentoroga, u zbiegu Wilii i Wilenki. Żądanie ekscentryczne, jednak w czasach epidemii, gdy płoną dziesiątki tysięcy, nie zdawało się dla władz takim problemem, jakim by było w normalnych czasach. Spalić to spalić. Byle raz, a dobrze. Pogrzeb? Kameralny. Ona i on. Palono z dziesiątkami innych, hurtowo. Tylko ukochany zadbał o ceremoniał i indywidualizm. Gdy jej ciało zaczęło płonąć, sam świadom nadchodzącej cholerycznej śmierci, rzucił się w żarzące płomienie starym litewskim zwyczajem. Płonęli razem. Ona. I on. Po kilku dniach, przez plotki, rodzina dowiedziała się, gdzie są szczątki. Ach, to przez nią! Ta chłopka. Litwinka. Ona go zgubiła. Z nienawiści ich rozdzieli. On, chciał prostego grobu z rzeźbionym krzyżem – zgodnie z ostatnią wolą dano mu go, lecz obok postawiono okazały pomnik R.I.P. Casimirus Sventaragis Pac. Ją pochowano w kącie, byle dalej od ukochanego, prosta ziemna mogiła z brzozowym krzyżem. Obojga, z racji na epidemię, musiano pochować na niewielkim cmentarzu cholerycznym na wileńskiej Rossie. Któż pomyślał, że wieki później będą spoczywać obok Marszałka, Kastusia i czarnego anioła. I tak, wciąż kochają siebie i tęsknią za sobą, i nocami wygrywają serenady. Ona i on. Błądzą razem w ciemnych uliczkach cmentarza i wpatrują się w gwiazdy.
(Głosowanie uczestników konkursu do 4 lipca, godz. 23:59 czasu litewskiego)