Rossa: Cmentarz Zapomnianych (Marcin Goliwąs, Kościerzyna, Polska)
Na Rossie, gdzie cienie są gęstsze od krwi, a powietrze przesiąkło wonią zgniłych liści i starych wspomnień, stał niegdyś grób bezimienny. Otaczały go krzyże pochylone pod ciężarem czasu, jak starcy dźwigający brzemię niewypowiedzianych tajemnic. Mówili, że ten, kto w nim spoczywa, znał prawdę o Rossie – prawdę, która zabiła go za życia i dręczyła po śmierci. Kamienie, popękane jak zasuszone serca, szeptały historie w językach, których nikt już nie rozumiał. Nawet wrony unikały tego miejsca, ich krakanie gasło w gardłach, gdy przelatywały nad zbutwiałymi wieńcami.
Był mroźny październikowy zmierzch, gdy do bram cmentarza przywlókł się mężczyzna w wytartym płaszczu. Szukał grobu brata, poległego w powstaniu, ale Rossa nie lubiła żywych. Z każdym krokiem mgła gęstniała, a szepty zmarłych mieszały się z szelestem gałęzi. Zimny wiatr smagał jego twarz, przynosząc ze sobą echo zapomnianych modlitw i trzask łamanych kości ukrytych pod zmarzniętą ziemią. Wtedy ją ujrzał.
Stała w oddali, nieruchoma, jakby wtopiona w kamienie. Kobieta w czarnej sukni klęczała przy nagrobku, jej dłonie obejmowały kamień pokryty mchem, a usta poruszały się bezgłośnie, jakby rozmawiała z kimś niewidzialnym. Suknia zdawała się żyć własnym życiem – fałdy materiału wiły się jak węże, wsysając w siebie blask księżyca.
– Kogo pani opłakuje? – spytał, choć wiedział, że pytania na Rossie rzadko znajdują odpowiedź. Jego głos zadrżał, zdradzając strach, który zgniatał żebra jak imadło.
Kobieta odwróciła się. Jej twarz była blada jak płótno całunu, a oczy – dwa węgielki tonące w cieniu. Wydawało się, że patrzą przez niego, jakby był tylko kolejnym duchem błąkającym się po cmentarzu. W kącikach jej ust zakrzepła ciemna strużka, może zaschnięta krew, może cień klątwy.
– Opłakuję tych, którzy zapomnieli – odparła. – A ty? Czy twój brat naprawdę zginął za wolność? Czy może za złudzenie?
Słowa kapały jak smoła, parząc jego świadomość. W jej głosie usłyszał echo bitwy, krzyków, huk armat i szczęk mosiężnych łańcuchów. Nagle zdał sobie sprawę, że nagrobek, przy którym klęczała, był pusty. Nie było na nim nazwiska, daty, tylko wyryte słowo: „Zapomniany”. Litery wyglądały na świeże, choć mech sączył się z nich jak ropa z rany.
– Kim pani jest? – wyszeptał, czując, jak korzenie oplatają jego buty, przykuwając go do miejsca.
– Strażniczką – odparła. – Pilnuję, by nikt nie uciekł od pamięci. Nawet ci, którzy wolą proch niż prawdę.
Wtem rozległ się jęk. Z ziemi, spod kamieni, wynurzyły się dłonie. Blade, poskręcane, chwytające za kostki mężczyzny. Palce-sznury wżerały się w mięśnie, ciągnąc go w dół. Kobieta uniosła rękę, a mgła rozstąpiła się, odsłaniając wizję: tłum ludzi w powstańczych koszulach, krzyczących: „Wilno nasze!”, a potem padających pod kulami.
Wśród nich ujrzał brata – ale ten nie umierał od kuli. Zginął od zdrady. Od słów kolegi, który wydał go Moskalom za garść srebra. Zdrajca stał w tłumie, jego twarz była znajoma – to sąsiad z dzieciństwa, który zawsze żegnał się dwoma palcami.
– Rossa pamięta każde kłamstwo – syknęła kobieta. – Kamienie pękają pod ciężarem winy. Twój brat nie chce, byś go szukał. Wstydzi się, że walczył za naród, który prędzej czci bohaterów niż ich rozumie.
Mężczyzna upadł na kolana. Ziemia pod nim pulsowała, jakby cmentarz oddychał. Chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. W głowie wirowały wspomnienia, których nie powinien znać – zdrady, tajne narady w piwnicach, ciche wyroki wydawane przez ludzi, którzy mówili o wolności, ale myśleli o własnej chwale. Widział, jak brat, zanim wydał ostatnie tchnienie, wyrywa gwóźdź z trumny i ryje w drewnie imię zdrajcy.
– Po co mi to pokazujesz? – wyszeptał, czując, jak zimno wpełza mu do płuc.
– Bo zapomnienie to druga śmierć – odpowiedziała. – A Rossa nie pozwala umrzeć dwa razy.
Nagle dłonie wciągnęły go pod ziemię. Ostatnie, co zobaczył, to twarz kobiety, topiącą się w ciemności, i błysk srebrnego medalika w kształcie złamanego serca na jej szyi.
Świt zastał Rossę w ciszy. Na cmentarzu pojawił się nowy kamień. Bez napisu, bez kwiatów. Tylko słowo: „Zapomniany”. Wiatr huśtał zawieszonymi na drzewach mosiężnymi dzwoneczkami, wygrywając melodię starej pieśni żałobnej. Od tej pory mówią, że Rossa zbiera dusze, które wolą milczeć niż przyznać się do przegranej. A Strażniczka wciąż klęczy przy grobach, szepcząc:
– Pamiętajcie. Nawet kamienie tu płaczą.
Gdy księżyc jest w pełni, można usłyszeć, jak szeptem powtarzają imiona tych, którzy próbowali uciec.
(Głosowanie uczestników konkursu do 22 czerwca, godz. 23:59 czasu litewskiego)