Pogrzebane złoto (Agata Kornacka, Kraków, Polska)

Opowiadały sobie czasem stare wilniuki legendę o skarbie pogrzebanym pod wzgórzami Rossy. Miały to być skrzynie pełne monet, klejnoty i broń, wszystko zgromadzone pod grobami. Ale gdzie miało znajdować się wejście do tych podziemi – tego już nikt nie wiedział.

Mało kto brał te bajdy na poważnie, ale znalazł się w połowie ubiegłego wieku śmiałek, który za punkt honoru przyjął sobie odnalezienie złota. Był to Edek – grabarz pracujący na Rossie chyba już z lat dziesięć, tęgi chłop i sprytny, jak mało który.

Edek podejrzewał najpierw, że wejście do podziemi musi znajdować się w kaplicy, ale tam nie było po nim śladu. Potem umyślił, że tajemnicze drzwi znajdują się w jakimś zabytkowym grobowcu i ilekroć zdarzał się w takim pogrzeb, Edek dokładnie badał kryptę. Tu również nie dopisało mu szczęście.

Jedyną częścią cmentarza, do której grabarze nigdy się nie zbliżali, były katakumby. Były to kilkupiętrowe budynki z niszami grzebalnymi, gdzie kiedyś chowano zasłużonych obywateli. Od dawna nieużywane, chyliły się niebezpiecznie, grożąc zawaleniem. Południowa część z nich zresztą zapadła się pod ziemię jeszcze w latach trzydziestych.

Przeszła pewnej nocy przez Wilno potężna wichura. Powalone drzewo uszkodziło kilka nagrobków i przebiło dziurę w niszy katakumb. Drzewo należało usunąć jak najszybciej i traf chciał, że właśnie Edek poszedł odpiłować gałąź, której koniec utkwił w niszy. Kiedy się do niej zbliżył, poczuł podmuch zimnego powietrza. Znieruchomiał. Nie miał prawa czuć przeciągu z tak małego, zamkniętego pomieszczenia.

Wtedy zrozumiał. Za trumną musiało znajdować się przejście. Do końca dnia nie dał nic po sobie poznać. Dziurę zatkał kilkoma luźnymi cegłami i czekał do zachodu słońca.

Trzy godziny po fajrancie wrócił na Rossę z torbą i latarką i zrzucił luźne cegły na ziemię. Wcisnął się do środka, przepełzł obok rozpadającej się trumny i zapalił latarkę. Przed nim ziała dziura. Kiedy zaświecił do środka, odkrył prowadzący w dół szyb. Wystające spomiędzy cegieł pręty służyły za drabinę.

Edek przez kilka minut schodził w dół, zanim poczuł pod stopami kamienną posadzkę. Znajdował się w tunelu. Ostrożnie ruszył przed siebie. Spadające gdzieniegdzie krople wody brzmiały jak szepty. Sufit obniżał się tak, że po jakimś czasie grabarz musiał iść z pochyloną głową. Wreszcie korytarz zakończył się łukowatym przejściem i oto Edka zaskoczył widok pomieszczenia wysokiego jak w pałacu. Na podłodze stały skrzynie.

Otworzył pierwszą z nich. Była pełna monet. Edek podskoczył z radości. Zdjął z ramienia torbę i zaczął pakować złoto. Wróci tu jutro z większymi workami. Kiedy znów wyciągnął rękę, poczuł zimne palce zaciskające się na jego nadgarstku. Zmartwiał.

Stał przed nim  wyniosły mężczyzna o zimnych oczach, ubrany w czarną pelerynę. Bił od niego chłód śmierci.

- Nie wolno! – powiedział, ledwo poruszając wargami. – Nie godzi się brać tego. Nie zrabowane to złoto, a z serca oddane dla ojczyzny. Przeklęty ten, kto zechce go dla siebie. Jam jest Gorlicki, szlachcic i dowódca. Przez lat kilka na powstanie, co miało przeciw carowi wybuchnąć, zbieraliśmy fundusze. Mój oddział składował dary w tej krypcie. Raz, gdy wracaliśmy, pod Belmontem napadły nas oddziały kozackie. Tak zginęliśmy, nikomu nie zdradzając położenia skarbu. Umierając poprzysięgłem, że złota wilnian pilnować będę po wieczność. Wynieść je może tylko ten, co dla kraju go potrzebuje, nie dla siebie. Jednego śmiałka ziemia już pochłonęła razem z katakumbami. I to przejście zapadnie się na zawsze, ale tobie życie daruję. Idź i nieś ostrzeżenie ludziom, żeby o ojczyźnie myśleli, nie o sobie.

Edek nie wiedział, jak i kiedy wydostał się na zewnątrz. Zaraz po tym, jak poczuł na twarzy nocne powietrze, usłyszał ogłuszający huk. To katakumby runęły.

Grabarz przeżył, ale jak mówili potem ludzie, w głowie mu się pomieszało. Chodził po Wilnie i opowiadał historie o skarbach zaklętych pod cmentarzem, a na dowód pokazywał pustą torbę. Ale każdy tylko kręcił głową z niedowierzaniem.