Strażniczka Rossy (Anna MacLaren, Warszawa, Polska)
Niektórzy mówią, że Wilno wieczorem śpi. Ale ci, którzy znają Rossę, wiedzą, że tam nocą coś się budzi. Cisza nie jest tam zwykłą ciszą, jest czymś gęstszym, nabrzmiałym od wspomnień i niedopowiedzianych historii.
Pod koniec XIX wieku, w małym drewnianym domku nieopodal cmentarza, mieszkał kamieniarz. Był to człowiek milczący, pochylony ciężarem lat i pracy, z oczami przygasłymi od pyłu kamienia. Jego dłonie były jak skała – popękane, twarde, bezlitośnie precyzyjne. Całe życie wykuwał litery na nagrobkach: imiona, daty, czasem krótkie epitafia. Niewiele mówił. Ale miał córkę, Magdę.
Magda była drobna, miala ciemne włosy i oczy, które widziały więcej, niż wypadało w jej wieku. Nie pasowała do świata haftów, nie dla niej było zamążpójście. Zamiast tego zbierała ulotki, czytała wiersze Syrokomli, a czasem znikała na całe godziny, nie mówiąc dokąd idzie. Każdego dnia przynosiła ojcu herbatę na Rossę. Potem siadała na murku i szeptała coś do marmurowych krzyży. Niektórzy się śmiali, że rozmawia ze zmarłymi. Inni milczeli, bo bali się, że to może być prawda.
W czasach, gdy Wilno wrzało, a ulice pełne były szeptów o niepodległości, Magda była łączniczką. Przenosiła wiadomości z jednej części miasta do drugiej, niepostrzeżenie, jak cień. Mówiło się, że znała każdą furtkę, każde podziemne przejście, że nawet rosyjscy żandarmi spuszczali wzrok, gdy przechodziła obok. Nikt nie wiedział, jak wiele ryzykowała.
W 1863 roku zniknęła. Po prostu wyszła i nie wróciła. Jej ojciec szukał jej tygodniami, błądząc uliczkami Wilna, pytając, błagając, chodząc od drzwi do drzwi. W końcu ktoś przyniósł mu wieść: rozstrzelana za pomoc powstańcom. Nie pozwolono mu odebrać ciała. Nikt nie powiedział, gdzie ją pochowano, jeśli w ogóle. Ale pewnej księżycowej nocy kamieniarz przyszedł na Rossę z pustą trumną, narzędziami i czymś zawiniętym w lniane płótno. Nie zapalił ani jednej świecy. Całą noc coś dłubał, coś kopał. Nad ranem grabarz znalazł świeży grób bez nazwiska. Od razu wiedział, kto tam leży.
Od tej pory Rossę spowijał nowy cień. Nawet ci, którzy całe życie mieli do czynienia ze śmiercią, zaczęli unikać cmentarza po zmroku. Mówili, że ktoś chodzi między alejkami, mówili, że słychać lekkie kroki, jakby kobiece. Czasem pojawiało się światło – nie ogień, nie lampa, ale dziwne, mleczne jarzenie, jakby samo powietrze drżało. Zawsze zatrzymywało się w jednym miejscu: tam, gdzie dziś spoczywa matka Marszałka Piłsudskiego.
Ludzie zaczęli mówić o Strażniczce Rossy. Podobno widziano ją, gdy Wilno było bombardowane, stała przy krzyżu, z dłonią położoną na zimnym kamieniu. W oczach miała łzy, które nie spływały. W 1936 roku, kiedy złożono serce Marszałka obok jego matki, światło przy grobie było tak jasne, że przez moment widać było twarze wszystkich pochowanych w pobliżu. Cisza wtedy była absolutna, jakby sama Rossa wstrzymała oddech.
Niektórzy twierdzą, że to tylko legenda. Ale są też tacy, którzy idą tam w nocy specjalnie. Wchodzą przez główną bramę, mijają stare lipy, mijają nagrobki, i zatrzymują się przy krzyżu, gdzie ponoć spoczywa Magda. Tam czują chłód, który nie pochodzi od wiatru. I czasem – choć rzadko – słyszą szepty.
Dziś nikt już nie zna Magdy. Ale są tacy, którzy przechodząc Rossą nocą, widzą drobną sylwetkę wśród krzyży. Mówią, że jeśli podejdziesz bez strachu, z szacunkiem, usłyszysz szept: „Nie zapominaj”. Bo Rossa to nie tylko cmentarz. To sumienie miasta. A każde sumienie potrzebuje strażnika.
(Głosowanie uczestników konkursu do 28 czerwca, godz. 23:59 czasu litewskiego)