Rosa, Rasa i Rossa (Agnieszka Masalytė, Wilno, Litwa)

Działo się to dawno, tak dawno, że najstarsi mieszkańcy teraźniejszych okolic tylko szeptem przekazywali sobie tę opowieść, jakby bali się, że ktoś ich usłyszy. U podnóża kolei znajdował się cmentarz. Od wieków strzegły wejście cmentarza żelazne wrota – czarne, ciężkie, zdobione dziwnymi symbolami, których nikt nigdy nie mógł odczytać. Nikt nie widział, kto ich postawił, kiedy i po co. Nie było w pobliżu ani domów mieszkalnych, zwierzęta dzikie z pobliskiego lasu przy Markuciach nie raczyli sobie odwiedzać to miejsce. Owszem, chowano czasem tu kogoś, ale bardzo rzadko. Cmentarz nie nosił nazwy. A i nie było potrzeby. W tych okolicach nie był to jedyny cmentarz, a na ten mówiono ten przy kolei.

Każdy obawiał się tego miejsca i chodził tylko z potrzeby. Tylko nie złotowłosa Rasa. Litwinka o pięknych zbożowych włosach i bladą jak mleko cerą, owinięta w jedwabną niebieską chustę lubiła się przechadzać po tych niedużych pagórkach, patrzeć na przejeżdżający pociąg. Czasem zdejmowała z plec chustę, ścieliła sobie na trawę i spoglądała w niebo. Widziano też z nią młodego chłopca, który czule całował ją w łeb, przechadzali zakochani ze splecionymi dłońmi. Szczęściu ich nie było końca. Mieli dla siebie cały świat. Albo przynajmniej im się tak wydawało.

Wojna miała swoje plany. Minął tydzień, miesiąc, rok. Ani złotowłosej dziewczyny, ani młodzieńca nie było widać w pobliżu kwiatowego kobierca nieopodal cmentarza. Cisza tu zapanowała nieopisana, niezmącona nawet ogłuszającym dźwiękiem pociągu. Pewnego dnia dziewczyna się zjawiła. Jedna. Zdjęła chustę, tym razem była czarna. Sukienka zmącona, w ciemnych kolorach. Włosy potargane, strzępki wstążek wplecione w krótką kosę. Usiadła w trawie, oparła się o wrota.  Płakała tak długo, tak gorzko, że nawet ptactwo na chwilę umilkło.

Ludzie powiadali, że gorzkie łzy Rasy lały się aż do świtu. Niektórzy śmiałkowie tylko rano podeszli bliżej cmentarza – bodajże w nocy lepiej się tu nie zjawiać i nie zakłócać spokoju śpiących wiecznym snem. Ku zdziwieniu nie było już dziewczyny. Na zielonym nabrzmiałym od kwiatów i zieloności trawy polu leciutko powiewała wstążka. Pojawiła się rosa, która nigdy nie wyparowywała. Małe listki biernie trzymały w sobie srebrne kropelki, każdy kwiat miał mokrą twarzyczkę, każde źdźbło było mokre i zimne.

Ludzie nazwali cmentarz Rossa. Na cześć dziewczyny, która zniknęła i nikt jej już nie widział i na cześć dziwnego, wręcz magicznego zjawiska. Co ciekawe, ludzie już więcej tego miejsca się nie obawiali. Stare groźne wrota zamienili, zaczęli chować swoich bliskich, zaczęli odwiedzać to miejsce i myśleć, a może właśnie tu spoczną najważniejsi ludzie historii? Kto wie…