Mit o Michcie Eugeniuszu – Strażniku Ciszy (Juliana Puchalska, Mościszki, Litwa)

W czasach, gdy Polska jeszcze drżała od echa wojen, na ten świat przyszedł Eugeniusz Michta, chłopiec o takich oczach, co widziały o wiele więcej, niż wypadało. Ludzie mówią, że ten chłopak urodził się w czasie mocnej burzy, a w tej chwili, gdy się urodził każdy zegar w Kielcach zatrzymał się na tej samej godzinie. Wielu się szeptało o tym, że to jest znak tego, że to będzie człowiek potężny, co będzie utrzymywał balans i harmonię na świecie.

 

Dorastał Michta jako zwykły chłopak. Chociaż i nie był on człowiekiem wielkich słów, jego milczenie i spokój mówiły o wiele więcej niż niejeden manifest. W młodości związał się on z Heleną, cichą kobietą, ale silną, miała ona w sobie spokój oraz cierpliwość, była podobna do niego. Zamieszkali oni razem, a po jakimś czasie urodził się ich syn, Jerzy, dziecko, które miało odziedziczyć serce odważne i wierne po ojcu oraz cierpliwość i siłę po matce.


   Chociaż Michta i kochał rodzinę swą ponad wszystko, czuł też, że jest powołany do większej misji w tym świecie. Wstąpił do Straży Pamięci – znanej dla zwykłych śmiertelników jako Policja Państwowa. Służba jego zaś była niezwyczajna. Był on jednym z wybranych. Był tym, który otrzymał jedno z najtrudniejszych zadań, pilnować granice między światem żywych a światem dusz, by pamiętano o tych, którzy odeszli, a ich życie nie rozpłynęło się w nicości. Tak się złożyło, że został wysłany na służbę do Wilna, na Rossę.

 

Jego mundur był czymś więcej niż zwykła odzież, nosił on ślady mocy – guziki na nim błyszczały tak, jak błyszczą same piękne gwiazdy na nocnym niebie, lśniły tak, jak księżyc. Każde jego spojrzenie było tak mocne, że przebijało ono tę mgłę zapomnienia. Ludzie mówili, że jak przechodził sobie przez cmentarz na Rossie, każdy nagrobek drgał lekko, drgał w taki sposób, jakby chciał się wyprostować na baczność, taki był poważny Michta. Robili to właśnie wtedy, gdy stawał w zadumaniu przy grobach żołnierskich.

 

Ale czas był nieubłagalny. Historia znów podniosła swój ciężki miecz, porwała ona wielu, a w końcu i jego. Zniknął pewnej zwykłej nocy bez śladu, bez krzyku, bez pożegnania... Nie zostawił on ani listu, ani nie zabrał niczego ze sobą. Mówią, że sam on wybrał odejście, by przejść na drugą stronę i tam strzec pamięci zmarłych, jak kiedyś strzegł żywych.

 

Od tamtej pory, przy jednym z drzew na Rossie, słychać czasem kroki, jego kroki – rytmiczne, spokojne, jakby ktoś patrolował te puste alejki. Dzieci mówią, że widzą czasem cień mężczyzny w mundurze, który zatrzymuje się przy opuszczonych, zapomnianych grobach i kładzie na nie niewidzialne kwiaty. A dorośli… Cóż, dorośli chociaż tego głośno nie przyznają, również czasem czują czyjąś obecność, gdy idą na ten cmentarz – obecność, jakby ktoś czuwa.

 

Gdzieś pomiędzy krzyży, obok drzewa stoi nagrobek. Zniszczony on został przez czas, porośnięty mchem, zapomniany. Ale pamięć o nim nie ginie. Dziś jego grób jest odnowiony, jakby sam czas postanowił oddać mu cześć. Ci, którzy go odnawiali, powiadają, że jak dotykasz do niego dłonią, możesz poczuć to bicie serca – serca Strażnika Ciszy, które nie przestało bić i istnieć dla Ojczyzny, rodziny i dla tych, o których inni już zapomnieli.

 

 

Podoba Ci się? - ZAGŁOSUJ! https://www.facebook.com/rossa.wilno 

(od 11 czerwca, godz. 9:00 czasu litewskiego do 13 czerwca, godz. 21:00 czasu litewskiego)