Poświęcamy pamięci naszych Przyjaciół – śp. Jerzemu Waldorffowi oraz członkom Komitetu, śp. Olgierdowi Korzenieckiemu, śp. Jerzemu Surwile i śp. Halinie Jotkiałło. 

 

Wywiad z prezesem SKOnSR Dariuszem Żybortem

   Są na Rossie groby litewskiego patriarchy niepodległościowego Jonasa Basanavičiusa, poety i dramatopisarza Liudasa Giry, byłego burmistrza Kowna Jonasa Vileišisa, ale większość grobów to są groby polskie. W czasach sowieckich dbali o niego Polacy. Nawet dwa lata temu, gdy rozświetliliśmy Rossę światełkami, to prasa litewska pisała, że cmentarzem, na którym leży ojciec niepodległości Basanavičius, opiekują się tylko Polacy. Powiem jednak, że sytuacja się zmienia. Na Rossę przychodzą sprzątać litewscy emeryci z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Ostatnio sprzątali uczniowie z liceum litewskiego. Sądzę, że po prostu potrzeba było czasu, by Litwini dojrzeli, że ten cmentarz nie jest ani „polski”, ani „litewski”, że to po prostu wspólne dziedzictwo wileńskie – mówi w rozmowie z Przeglądem Bałtyckim wileński lekarz i społecznik Dariusz Żybort, prezes Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą (rossa.lt).

Tomasz Otocki, Przegląd Bałtycki: Dostałeś właśnie nagrodę Instytutu Pamięci Narodowej.

Dariusz Żybort: To prawda. Ta nagroda „Świadek Historii” była przeznaczona dla pięciu osób, z czego ja odebrałem ją jako prezes naszej organizacji. Republika Południowej Afryki, Włochy i Francja to kraje, z których przybyli pozostali nagrodzeni. Z Litwy, oprócz mnie, nagrodę odebrał Wacław Wiłkojć, prezes koła Związku Polaków na Litwie w Nowych Święcianach.

Gratulacje. Możesz opowiedzieć naszym czytelnikom w jakich okolicznościach powstał Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą?

Cmentarz na Rossie zawsze był jedną z najpiękniejszych nekropolii Wilna, ale w czasach sowieckich nikt o niego nie dbał. Wszystko było rzucone na pastwę losu. Władze odrodzonej Litwy po 1990 roku także nie bardzo interesowały się nekropolią. W takich okolicznościach, przed 28 laty, powstał Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą. Było to jeszcze gdy Litwa należała do Związku Sowieckiego, a w planach władz miasta było zbudowanie drogi między Starą a Nową Rossą. W efekcie część nagrobków zostałaby wyburzona. Wtedy z inicjatywy naszej obecnej honorowej prezes nauczycielki Alicji Klimaszewskiej, nieżyjącego już dziennikarza Jerzego Surwiłły, dziennikarki Haliny Jotkiałło, okulisty Olgierda Korzenieckiego, założono tę organizację. Komitet zapoczątkował prace porządkowe na cmentarzu, który odbywały się na wiosnę i jesienią, a także akcję „światełko dla Rossy”. Pięć lat temu z mojej inicjatywy i Polskiego Stowarzyszenia Medycznego, którego jestem prezesem, wyszła propozycja, by organizować kwestę na cmentarzach wileńskich właśnie na rzecz Rossy. W tym roku robimy to już po raz piąty. Zbieramy całkiem dobre datki. W tym roku mieliśmy na nasze potrzeby 15 tysięcy euro. Z tych pieniędzy udało nam się odnowić siedem nagrobków i zbudować jeden pomnik.

Mówisz o 15 tysiącach euro. Czy to znaczy, że w zeszłym roku tyle zebraliście na cmentarzach?

Pieniądze pochodzą z różnych źródeł. Z naszych kwest weekendowych, które organizujemy na Rossie w Święto Pracy, w Boże Ciało, w Święto Matki Boskiej Zielnej. Zbieramy także pieniądze 1 listopada na różnych cmentarzach Wileńszczyzny, w tym w rejonach wileńskim i solecznickim. Jeśli wspierają nas lokalni duchowni, to muszę przyznać, że wtedy wyniki kwesty są znacznie lepsze. Teraz rozprzestrzeniamy także cegiełki wśród polskich wycieczkowiczów na Litwie. Dostaliśmy również wsparcie od Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, a także Ambasady RP w Wilnie. Każda z tych instytucji zapłaciła za odnowienie jednego nagrobka. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mieli lepszy budżet.

Możesz powiedzieć, ile średnio udaje się Wam zebrać 1 listopada na kwestach?

Pierwsza kwesta wyniosła 12 tysięcy litów, następne kwesty były w granicach 5 tysięcy euro. A więc ponad dwadzieścia tysięcy złotych. Oczywiście każdego roku Komitet Opieki nad Starą Rossą kwestuje na Starych Powązkach w Warszawie i będzie to robić także teraz, 3-4 listopada. Być może będziemy mieli wsparcie od polskich aktorów.

Opowiedz coś o akcji „Światełko dla Rossy”.

Już na początku października każdego roku informujemy mieszkańców Wileńszczyzny, że zbieramy znicze. Robimy to w szkołach, ludzie przynoszą także znicze do Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Wspomaga nas w tej kwestii ambasada polska, a także dostarczane są znicze z Polski. Co roku na Rossie płonie od 10 do 12 tysięcy światełek, a więc znicze są praktycznie na każdym nagrobku. Chcemy jednak pomagać nie tylko Rossie, ale także Cmentarzowi Bernardyńskiemu i Cmentarzowi na Antokolu. W tym roku na tym pierwszym odnowiliśmy ogrodzenie przy nagrobku Władysława Zahorskiego, lekarza i historyka, który pisał przewodniki po Wilnie. Część zniczy z akcji „Światełko dla Rossy” będzie w tym roku przekazana na Cmentarz Bernardyński. Pomóc w ten sposób cmentarzowi na Antokolu nam się niestety nie uda.

Jakie nagrobki udało Wam się odnowić w tym roku?

Zbudowaliśmy jeden nowy nagrobek rzeźbiarza Józefa Noworytto. On zmarł w 1944 roku. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest dokładnie pochowany, ale sprawdziliśmy dokumentację w archiwum Ossolińskich. Znaleźliśmy grób, na którym był tylko drewniany krzyż. W tym miejscu powstał pomnik. Jeśli zaś chodzi o siedem odnowionych grobów, to należą one do bliźniaków Piłsudskich, Piotrusia i Teoni, tam pochowana jest także ich ciotka, a siostra marszałka Piłsudskiego, Ludwika Majewska. Później mówimy o pomniku legionisty Wacława Konopki, grób Bronisławy z Moraczewskich Zanowej, synowej Tomasza Zana, grób Justyna Hrebnickiego, uczestnika Powstania Listopadowego, farmaceuty Adama Bartoszewicza. Doszły trzy pomniki, które były odnawiane równolegle z Komitetem. Jeden nagrobek został odnowiony przez Warmińsko-Mazurską Izbę Lekarską, zostanie odsłonięty uroczyście w listopadzie. To jest pomnik doktora Leona Klotta. Odnowiliśmy także pomnik okulisty Aleksandra Jasińskiego, pieniądze zostały zebrane przez Polskie Stowarzyszenie Medyczne w okresie Bożego Ciała. Kolejny jest nagrobek Bogdana Zielińskiego, studenta medycyny. Na ten pomnik zebrali środki studenci medycyny afiliowani przy naszym stowarzyszeniu medycznym. Wspomniałem już wcześniej także o odnowieniu ogrodzenia nagrobka Władysława Zahorskiego na Cmentarzu Bernardyńskim. Każdego roku odnawiamy mniej więcej podobną liczbę nagrobków. Robimy kosztorys na początku stycznia i zwracamy się do odpowiednich instytucji. Staramy się nie trzymać pieniędzy na koncie, tylko jak najszybciej działać.

Wspomnieliśmy o odnowieniu siedmiu nagrobków w tym roku. Ale jakie są rzeczywiste potrzeby Cmentarza na Rossie?

Na cmentarzu znajduje się dwanaście tysięcy grobów. Potrzeby są gigantyczne. Jeśli ująć to procentowo, to trzeba powiedzieć, że 80% nagrobków w mniejszym lub większym stopniu wymaga renowacji. W tym roku ruszyła renowacja z funduszy europejskich, to jest 2,3 mln euro, to jest bardzo duża dawka finansowa. Za te pieniądze miało być odnowionych sześć kaplic i 341 pomników. Mamy jednak kłopoty z tą renowacją, bo wykonawca, który wygrał przetarg, robi to niefachowo. Oni planowali renowację 70 pomników w tym roku, z czego rzeczywiście zrobili osiem. Te pomniki nie zostaną przyjęte do odbioru, bo używano podczas renowacji nieodpowiednich materiałów. To wszystko było zrobione bardzo niefachowo. Po 1 listopada te prace i tak zostaną zakończone, bo ustawa przewiduje, że późną jesienią nie można już robić na cmentarzu żadnych renowacji. Sądzę, że na wiosnę 2019 r. już inna firma będzie zajmowała się renowacją.

Z czego wynika ta niefachowość ekipy?

Zrobiono przetarg, na którym wybrano najtańszą firmę, ale firmę budowlaną. O ile oni mogą dokonywać renowacji kaplic, to nie nadają się do renowacji nagrobków. Do tego trzeba specjalnego restauratora. Czym innym jest położenie chodnika czy schodów w kaplicy, a czym innym praca z nagrobkiem, która wymaga precyzji i talentu. Sądzę, że obecnie obowiązki tej niefortunnej firmy przejmie „Ekstra Statyba”. Najgorszą sytuacją byłaby taka, gdyby projekt został wstrzymany. Bo to są pieniądze unijne i wtedy trzeba by je było zwrócić. Ani my jako komitet, ani samorząd miasta Wilna nie jesteśmy zainteresowani taką sytuacją.

Wspomniałeś o tym, jak w 1990 roku powstawał Komitet Opieki nad Starą Rossą. Ale podałeś same polskie nazwiska. Czy ta organizacja miała być od początku polska, czy też Litwinów nie bardzo interesował temat Rossy?

Są na Rossie groby litewskiego patriarchy niepodległościowego Jonasa Basanavičiusa, rodziny Daukszów, poety i dramatopisarza Liudasa Giry, ale większość grobów to są groby polskie. Wiadomo, że to jest cmentarz polski. W czasach sowieckich dbali o niego Polacy. Po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w 1990 roku groby polskich żołnierzy były w złym stanie. Polacy skrzyknęli się i w czynie społecznym je odnowili. Nawet dwa lata temu, gdy rozświetliliśmy Rossę światełkami, to prasa litewska pisała, że cmentarzem, na którym leży ojciec niepodległości Basanavičius, opiekują się tylko Polacy. Powiem jednak, że sytuacja się trochę zmienia. Na Rossę przychodzą sprzątać litewscy emeryci z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Ostatnio sprzątali uczniowie z liceum litewskiego. Sądzę, że po prostu potrzeba było czasu, by Litwini dojrzeli, że ten cmentarz nie jest ani „polski”, ani „litewski”, że to po prostu wspólne dziedzictwo wileńskie.

Ile wasz komitet ma członków obecnie?

Z założycieli to została już tylko Alicja Klimaszewska, która jednak w tym roku ze względu na sędziwy wiek zrezygnowała z pełnienia funkcji i została prezesem honorowym. Obecnie w działalność Komitetu angażują się poza nią dyrektor Gimnazjum im. Jana Pawła II w Wilnie Adam Błaszkiewicz, magister ochrony zabytków Dariusz Lewicki, dyrektor spółki „Dažymo meistras” Romuald Szumski, współwłaściciel księgarni polskiej „Elephas” w Wilnie Wiktor Nowosielski, nauczycielka Jolanta Nowosielska, przewodniczka Alina Obolewicz, instruktor harcerska i fotografka Alina Ewelina Szostak, chórzystka Terenia Dzikiewicz, Marzena Rymkiewicz, muzyk Paweł Żemojcin, oraz ja, lekarz, Dariusz Żybort. Mamy zatem dwanaście osób. To nie są przypadkowi ludzie, oni już wcześniej angażowali się w pomoc cmentarzowi na Rossie poprzez kwesty czy wsparcie finansowe. Nie są tylko po to, żeby „być”.

Czy Litwini angażują się w działalność w komitecie?

To dobre pytanie, sam nie wiem, czy byłaby chęć z ich strony, nigdy na ten temat nie dyskutowaliśmy. Ale muszę powiedzieć o jednej Litwince, która bardzo angażuje się w pomoc cmentarzowi na Rossie. To jest Irena Čepukoitė, która nadzoruje prace budowlane i „odbiera” nagrobki do „użytku”. Co wtorek mamy spotkania w tej sprawie, ja w nich uczestniczę i widzę, jak bardzo ona walczy o cmentarz. Ludzie zaczynają powoli dojrzewać do tego, że to nie jest miejsce „polskie” czy „litewskie”, ale wspólne dziedzictwo.

Wspomniałeś przed naszym wywiadem o cmentarzu ewangelickim, który po II wojnie światowej został zniszczony przez Sowietów.

Z tego cmentarza ocalało trochę nagrobków. Część z nich przeniesiono bowiem na cmentarz komunalny na Santoniszki. Tam są, zdaje się, cztery nagrobki. Część pomników została także przetransportowana na cmentarz na Rossie. Tam jest nagrobek słynnego aptekarza Jana Fryderyka Wolfganga, wykładowcy Uniwersytetu Stefana Batorego, a także wileńskiego lekarza z XIX wieku Adama Ferdynanda Adamowicza. Z tego co wiem, w czasach sowieckich była stworzona komisja, która zdecydowała o przetransportowaniu niektórych nagrobków. Nie wiem natomiast, jakie były kryteria, że wybrano takie, a nie inne osoby. Obecnie z lekarzami z Akademii Medycznej w Gdańsku planujemy przenieść płytę profesora Bronisława Kadera, syna pastora wileńskiego, słynnego chirurga na Uniwersytecie Stefana Batorego, na Rossę, albo pod kościół kalwiński przy ulicy Pylimo.

Łączysz bycie szefem Społecznego Komitetu Opieki nad Starą Rossą z przewodnictwem nad Polskim Stowarzyszeniem Medycznym na Litwie.

Tak się złożyło. Nie trzymam się jednak swoich funkcji, jak inny działacze na Wileńszczyźnie. Gdy było głosowanie w Polskim Stowarzyszeniu Medycznym, to podkreśliłem, że musi być co najmniej dwóch kandydatów na prezesa, żeby był realny wybór. A wybory mają być tajne. Ja zostałem prezesem pod warunkiem, że będę mógł wskazać osoby do zarządu, z którymi będę chciał pracować. Bo praca w stowarzyszeniach powinna być pracą grupową. Nie tylko prezes pracuje, ale wszyscy inni. Ja zresztą nawet jak nie byłem prezesem, to też bardzo się angażowałem. Cieszę się, że wspiera mnie moja żona i dzieci, nawet w niektórych sprawach wyręczają mnie, pomagają w szukaniu i wysyłaniu dokumentacji. Bo ja czasem nie wyrabiam. Rodzina żartuje, że w moim telefonie jest więcej zdjęć nagrobków aniżeli ludzi. Pacjenci z kolei proponują, żebym zajął się bardziej żywymi (śmiech).

Ile osób działa w Polskim Stowarzyszeniu Medycznym?

Około stu lekarzy. Parę lat temu wyszedłem jednak z inicjatywą, by do niego włączać studentów medycyny. Bo jest tak, że ludzie kończą studia, ale rozchodzą się po świecie. My później widzimy na pieczątkach polskie nazwiska, ale ci lekarze nie angażują się później w polskie życie. My staramy się przyciągać młodych ludzi, a oni naprawdę nam pomagają. Teraz Polskie Stowarzyszenie Medyczne, Uniwersytet Wileński, Ambasada RP w Wilnie, a także Główna Biblioteka Lekarska w Warszawie organizują 22 listopada wystawę „Historia medycyny wileńskiej w II RP”. Ekspozycja będzie w języku polskim i litewskim, towarzyszyć jej będzie wykład doktora historii medycyny Aistisa Žalnory o Uniwersytecie Stefana Batorego. W historycznym budynku uczelni, gdzie profesorowie Kazimierz Pelczar, Kornel Michejda prowadzili wykłady, odbędzie się ta prelekcja.

Ilu macie młodych lekarzy Polaków na Litwie?

Kiedy nastąpiła reforma edukacji na Litwie i język litewski został wprowadzony jako język obowiązkowy przy egzaminach na medycynę, to na studia dostawała się jedna osoba w przeciągu dwóch lat. W ubiegłym roku dostało się sześć osób w Wilnie i jedna osoba w Kownie. To była dla nas niespodzianka. W tym roku mamy ośmiu polskich studentów na pierwszym roku medycyny. Bariera językowa spowodowana przez reformę Gintarasa Steponavičiusa odeszła w cień, przestała mieć znaczenie. Oczywiście nie chcę zapeszyć, ale sądzę, że tych studentów może być w przyszłości więcej. Dominika Wasilewska, która jest prezesem organizacji polskich studentów medycyny afiliowanej przy naszym stowarzyszeniu, ma drugą najlepszą średnią ocen wśród ogółu studentów medycyny na Uniwersytecie Wileńskim. Polacy mogą więc odnieść sukces. Część z nich studiuje zresztą w Polsce medycynę, ale nawet wtedy mogą należeć dalej do naszego stowarzyszenia. Problem tylko w tym, że o ile dla polskich studentów zza granicy ustalane są kwoty dla poszczególnych kierunków z poszczególnych krajów, np. Litwy, Ukrainy czy Białorusi, to na medycynie jest tylko ogólna pula dwudziestu miejsc ministra zdrowia dla wszystkich krajów. W tej puli znajdują się kraje Wschodu, ale także Czechy. Jeśli mamy dwustu kandydatów z Białorusi, a dwudziestu z Litwy, to proporcje są bezlitosne. I w tym roku okazało się, że wszystkie stypendia ministra dostali Polacy z Białorusi.

Wracając do cmentarza na Rossie, czy Związek Polaków na Litwie interesuje się tematem?

Gdy cmentarz na Rossie otrzymał dofinansowanie, to akurat zbiegło się z sytuacją, że polska partia jest w koalicji rządzącej Wilnem. Oni wszędzie podkreślają, że środki na Rossę zostały przekazane dzięki staraniom AWPL. Częściowo jest to prawda, częściowo nie. To Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą zwrócił się bowiem do samorządu o przyznanie tych pieniędzy, a byłoby głupio, gdyby AWPL to odrzuciła w głosowaniu. W sumie jest to więc także zasługa polskiej partii, choć obecnie nikt z nich nie interesuje się tym, jak wygląda kwestia renowacji cmentarza na Rossie.

Na początku 2018 r. portal zw.lt opublikował Twój list z Druskienik, że w grudniu złamał się dąb Piłsudskiego. Czy dalej interesuje Cię ta sprawa?

To chyba musiało być na jesieni, bo ja odwiedziłem Druskieniki w grudniu i wtedy to zauważyłem wraz ze swoimi znajomymi. Temat ten mnie niepokoi. Niedługo będę w Druskienikach i sądzę, że z dębem tak szybko nie odpuścimy. Polskie Stowarzyszenie Medyczne organizuje w marcu 2019 r. w Druskienikach już po raz trzeci konferencję „Lekarz i jego hobby”, na którą przyjeżdża Polonia medyczna. Problem tylko w tym, że w marcu są także wybory lokalne i nie wiadomo, czy uda nam się rozwinąć nasz projekt. A my chcemy posadzić ten dąb na nowo. Chociaż jak byłem latem 2018 r. w Druskienikach, to zauważyłem, że w tym miejscu, gdzie stał dom Piłsudskiego na Pogance, znajduje się wielki plac budowy pod sanatorium. Miejsce, gdzie stał dąb, jest teraz ogrodzone. Co tam będzie dokładnie, trudno mi powiedzieć.

Skądinąd mer Druskienik Ričardas Malinauskas obiecał kiedyś budowę w Druskienikach ławeczki Piłsudskiego, za co spotkał się z agresją ze strony nacjonalistów, którzy zaproponowali, by zamontować ją w Parku Grūtas. Ja sądzę, że ta ławeczka to dobry pomysł, bo mogłaby przyciągnąć polskich turystów do Druskienik. Byłby to swego rodzaju chwyt komercyjny. Jak jednak będzie, zobaczymy.